Długość: ok 100 km.
Trudność: asfalt (niekiedy złej jakości).
Atrakcje: góry.
Start: Sebes, koniec: Novaci (Rumunia).
Czas przejazdu: ok 3h.
W piątek 30.08.2013 (opis całego wyjazdu) zaliczyłem drogę „Transalpinę” (67C) łączącą miejscowość Sebes i Novaci w kierunku z północy na południe. Jest to najwyższa droga w Rumunii osiągająca oficjalnie 2145 m n.p.m.
Aktualizacja: zaliczyłem drogę ponownie 2018-05-20 w drodze do Grecji: niemal cała droga jest wyasfaltowana i jest dobrej jakości – film na końcu strony.

Transalpina (67C) – orientacyjny wykres wysokości z zaznaczonym skrzyżowaniem z drogą 7A i przełęczą Urdele (2013)
Droga ta składa się z dwóch odcinków, północnego, pomiędzy miejscowością Sebes a skrzyżowaniem z drogą 7A (zaznaczonym czerwoną kropką), oraz południowego, pomiędzy skrzyżowaniem z drogą 7A a miejscowością Novati. Na odcinku południowym znajduje się wspomniany najwyższy punkt (zaznaczony drugą czerwoną kropką).
Droga ta, jak na swoją atrakcyjność, nie jest jakoś szczególnie promowana. Sygnalizują ją jedynie pojedyncze tabliczki z numerem i nazwą.
Startując od strony północnej najpierw mija się ostatnie miejscowości i powoli zdobywa się wysokość. Ruch jest bardzo niewielki, pojedyncze samochody oraz motocykle – głównie na zagranicznych rejestracjach. Najpopularniejsza marka? Oczywiście BMW GS 🙂
Droga pnie się w górę w towarzystwie rzeki. Po drodze mija dwa duże zbiorniki wodne stworzone przez olbrzymie tamy.
Dalej droga opuszcza tereny zamieszkane. Coraz częściej spotykałem fragmenty bez asfaltu – na GS’ie i innych turystycznych enduro to spora frajda ale współczułem posiadaczom „normalnych” motocykli oraz kierowcom samochodów terenowych którzy powoli kluczyli między dziurami…
Im dalej w górę tym widoki stawały się coraz bardziej atrakcyjne – zbiorniki wodne obok których jechałem teraz były widoczne z góry.
I kolejny zbiornik wodny, jeszcze większy od poprzedniego. Co ciekawe, mijałem sporo ludzi którzy samochodami osobowymi wjeżdżali tu w celach turystycznych – robili zdjęcia, rozstawiali sobie pikniki…
Po osiągnięciu najwyższego miejsca na odcinku północny, droga łagodnie zeszła w dół do szerokiej doliny na osi wschód-zachód którą prowadził droga 7A i piękna górska rzeka. Na mapie był zaznaczony w tym miejscu kemping, jednak to co tam zastałem niewiele miało wspólnego z kempingiem w moim wyobrażeniu. Cała dolina był jednym wielkim koczowiskiem Cyganów: w namiotach, przyczepach kempingowych, szałasach i lepiankach. Wszędzie suszyło się pranie, biegały dzieci, chodzili dorośli, pasły się zwierzęta, ganiały psy, nawet Cyganie jeździli na koniach (!). Gdy tylko tam dojechałem, oczywiście rzuciły się za mną biegiem dzieci – wyglądało to wszystko niezmiernie atrakcyjnie i miałem wielką ochotę zrobić tam zdjęcia, jednak zabrakło mi odwagi – te dzieci pewnie łatwo by mnie nie wypuściły. Stąd zdjęcie dopiero z następnego skrzyżowania, tam gdzie zaczyna się właściwy odcinek Transalpiny.
Wcześniejsze opisy Transalpiny mówiły, że poza miejscowościami droga jest szutrowa. Jednak w 2010 roku została pokryta asfaltem i domyśliłem się, że musiało chodzić o południowy odcinek na który wjeżdżałem – nawierzchnia drogi faktycznie stała się piękna i równa niczym nasze ekspresówki.
Znowu wspinaczka drogą w kierunku chmur. Dzięki rewelacyjnej nawierzchni i dobrej widoczności można było szybko pokonywać wąskie zakręty – sama przyjemność.
Przy samej przełęczy droga była tak wysoko że niemal dotykała chmur. Rozlokowały się tam tymczasowe punkty gastronomiczne i równie tymczasowe sanitariaty. Ale jako że było bardzo zimno, to nieliczni turyści (m.in. dwóch motocyklistów z Polski na BMW RT) robili szybko zdjęcia i uciekali dalej.
Fragment drogi na przełęczy prowadzi kawałkiem grani, fajne wrażenie z jazdy. Szkoda tylko że chmury zasłaniały piękne widoki.
Dalej to już zjazd na południową stronę w kierunku miejscowości Ranca. Chmury przyjmowały coraz ciekawsze formy.
Miejscowość Ranca pełni w zimie rolę kurortu narciarskiego jednak wygląda dziwnie – cała miejscowość jest zastawiona apartamentowcami w różnych fazach budowy. Momentami jednak można spotkać sytuacje przypominającą o dawnej roli tych terenów.
Podsumowanie: około 100 km świetnej jazdy górską drogą na odludziu – to moim zdaniem właśnie w odróżnia rumuńskie drogi od ich alpejskich odpowiedników usianych równo miejscowościami, hotelami, wyciągami, kolejkami, itp. Szutrowe fragmenty dla mnie dodają delikatnego smaku przygody, jednak na pewno nie jest to to samo co kiedyś. Zdecydowanie polecam jako cel podróży każdym motocyklem turystycznym – dla tych zakrętów i widoków na pewno warto. I sugeruję, podobnie jak mi zasugerowano, taki kierunek w jakim ja jechałem (z północy na południe) – w ten sposób powoli zdobywa się wysokość i buduje atmosferę a przełęcz Urdele jest niejako ukoronowaniem wysiłku.